sobota, 27 września 2014

Rodział piąty.

W nocy nawet na chwile nie zmrużyłam oczów. Nie dałam rady. Moje wczorajsze odkrycie, to, że dopuściłam do siebie tą myśl...ja nie dałam rady. Carter zauważył moje worki pod oczami i zaczął się wypytywać.
-Hope, wszystko w porządku?
-Tak-nasypałam sobie płatków do miski i zalałam mlekiem.-Dlaczego pytasz?
-Wyglądasz strasznie blado i źle.
-Dzięki-wywracam oczami.-To komplement, który każda dziewczyna chce usłyszeć.
-Oj nie nie wkurzaj się-szturcha mnie w biodro.-Ale naprawdę słabo wyglądasz-dotyka mojego czoła.-A może jesteś chora?
Tak, choroba, która nazywa się Michael Clifford.
Nienawidzę mojej podświadomości, ona wie za dużo. Nawet jeśli jest częścią mnie. A teraz moja podświadomość szaleje.
Za dużo widzę. Mike ubierz się. Chłopak właśnie przeszedł przez korytarz w samych spodniach. I ja to widziałam! O nie. To aż straszne. Bo chciałabyś żeby szedł bez spodni? Czy jest jakiś sposób żeby się tego pozbyć?! Aż mnie to męczy.
Moje krzyki w głowie przerywa dzwonek telefonu. Aubrey. Ależ myślałam, że jest w Kanadzie, miała do mnie nie dzwonić przez te dwa tygodnie. Chyba, że...czy już jest siedemnasty lipca?
-Halo?-odbieram.
-Hope!-krzyczy w słuchawkę.-Zaraz u ciebie będę, nie uwierzysz co się stało!-zaczęła się śmiać.-Daj mi pięć minut żebym dojechała.
Nim zdążam odpowiedzieć rozłącza się, a ja idę do swojego pokoju i się ubieram. Gdy mam założyć bluzkę słyszę jak ktoś kaszle. Odwracam się i widzę, że drzwi są niezamknięte. W nich stoi już ubrany Michael.
-Nie musisz tego zakładać-wskazuje na bluzkę.-Możesz zostać w tym czym jesteś, żadnego problemu-szczerzy się jak idiota.-To twój dom. I to za to, że się na mnie gapiłaś, gdy szedłem.
-Co?-robię wielkie oczy.-Ale...!-nie potrafie nic powiedzieć sensownego.
-Nie masz argumentu na obronę-drwi ze mnie.-Także...masz może teraz czas?
Nie nadążam za nim. Serio. Chciałabym żeby nie zmieniał tak szybko tematu. Przed chwilą podglądał mnie, bo ja zobaczyłam jego na korytarzu, a teraz pyta czy mam czas. Tak mam, dokładnie pół godziny, które poświęcę mojej najlepszej przyjaciółce. Przyznaj się przed samą sobą, że wolisz spędzić czas z nim. Prawda. Ale ona jest dla mnie ważniejsza!
-Idę się spotkać z przyjaciółką-odpowiadam na jego pytanie.
-Ok, a potem?
-Potem będą zawody-przypominam mu.
-I tak nie mam dzisiaj startować, dopiero jutro.
-Więc radze ci ćwiczyć-zaczynam się irytować.
-Nie wiem gdzie-opiera się o framugę.-Tutaj raczej nie ma takich miejsc.
Prycham na te słowa. Jasne, że nie ma! Znaczy nikt o nich nie wie. Wybudowałam to z bratem kilka lat temu, ale dawno już nie odwiedzałam tego miejsca. Nie wypada odwołać spotkania z Aubrey, ale też chce spędzić czas z zielonookim.
-Dobra-wzdycham.-Zamiast na zawody pójdziesz pojeździć ze mną. Masz czterdzieści pięć minut na przygotowanie, jasne?
-Jak słońce-salutuje i odchodzi.
Nawet nie mam czasu żeby związać włosy, bo przychodzi moja przyjaciółka. Celem jej wizyty jest to, że...się zakochała. W Kanadzie poznała niejakiego Sean'a. Chłopak był dla niej uroczy, mają swoje maile i inne prywatne konta, byle tylko utrzymać kontakt.
-Chyba zwariowałam na jego punkcie-dziewczyna przyznaje, bawiąc się swoimi rudymi włosami.
-Chyba?!-krzyczę na cały dom.-Na pewno! Ile on ma lat?
-Dwadzieścia dziewięć.
Szczęka mi opada. Wiek to tylko liczba, ale on jest osiem lat starszy od nas! Tyle lat, przystojny, z dobrej rodziny i nie ma nikogo? Coś mi tutaj nie gra.





Pojawiła się nowa bohaterka w zakładce :)

czwartek, 18 września 2014

Rozdział czwarty

Dzisiaj pierwszy dzień zawodów. Nawet jeśli kogoś jeszcze nie zdążyłam poznać to teraz powoli przyzwyczajam się do nieznanych twarzy. Ale jest też wiele stałych osób. Nie tylko na samym torze, ale na widowni. Na przykład pan Smith, który jest już w podeszłym wieku, jednak jego żona jest nowa. Wcześniej nie przyszła, ale to dlatego, że dopiero dwa lata temu wzięli ślub. Jakie to słodkie, że nawet w ich wieku mogli znaleźć sobie drugą połówkę.
-Kochanie-tata sprawdzał coś na jakiś kartkach, wołając mnie.-Idź sprawdź czy są jakieś problemy. Carter jest gdzieś przy ludziach West, bo coś się stało i potrzebowali pomocy.
-Dobrze.
-Powodzenia-krzyknął jeszcze za mną.
-Dzięki-mruknęłam bardziej sama do siebie.
Nie wiem od kogo zacząć...tutaj jest tyle osób i zawodników. Hope wszyscy wiedzą, że chcesz zacząć od Mike'a... Och zamknij się głosie w mojej głupiej główce. Ale rzeczywiście zaczęłam od ekipy Clifforda. Podeszłam do nich. Calum rozmawiał z kimś przez telefon, Luke ostatecznie wszystko sprawdzał, Ashton gdzieś zniknął, a Michael...no cóż. Rozmawiał z jakąś starszą kobietą.
-Cześć Hope-pomachał mi.
-Cześć-podeszłam do nich.
-Yyy...mamo to jest Hope, Hope to jest moja mama Karen-przedstawił nas.
Podałam jej dłoń, którą uścisnęła.
-To jest ta Hope?-przeciągnęła moje imię.-Ta Hope, o której tyle mi opowiadałeś?-spytała syna, uśmiechając się szeroko, a następnie dodając.-Miło mi cię poznać.
-Mi panią także.
-Przyszłam sprawdzić, czy wszystko jest w porządku...
-Ze mną-wtrąciła się zguba.-Ależ oczywiście-cmoknął mnie w policzek.
-Zrób to jeszcze raz Irwin, a obiecuje, że osobiście dopilnuje żebyś...
-Spokojnie-Michael odciągnął mnie od tego idioty.-Bez takich gróźb. On serio się wystraszył. To był tylko niewinny pocałunek w policzek.
-Ma czego. Niech mnie więcej nie cmoka. Nienawidzę tego-popatrzyłam na całą ekipe i dodałam.-Widzę, że wszystko idzie dobrze.
-Jak po maśle.
Patrzę na niego przez chwilę, a potem odchodzę. Za moimi plecami słyszę jeszcze krzyk Clifforda abym jeszcze do nich wpadła, bo Ash będzie tęsknił.
Mike opowiadał swojej mamie o mnie! Tylko o tym myślałam przez cały dzień, nie byłam zdolna to przestania. Cały czas miałam przed oczami uśmiechniętego blondyna o pięknych zielonych oczach. Ile razy już się nim zachwycałam? Chyba bardzo dużo. Ale on jest taki słodki!
-Skarbie-mój brat zaczął przedrzeźniacz tate.-Przestań już tyle myśleć o chłopcach i pomóż nam
-Spadaj-walnęłam go w rękę.-I odpowiedz brzmi nie.
-Sama spadaj-walnął mnie w głowę i sobie poszedł.
Ah ten mój kochany braciszek. Pewnie zauważył jak wyglądam...jak burak. Ale serce nie sługa, prawda? Nie da się zostawić tego tak po prostu. Nawet gdybym chciała przestać, to jeszcze więcej o nim myśle. Czasami mi się śni w nocy, ale to nic strasznego. Jego mama, przyjaciele też mnie znają,
czy to znaczy, że to jedna z tych „trudnych sytuacji”? Wciąż pamiętam sen z mamą, ale nie rozumiem na kogo mam uważać? Kogo mam się bać? Dlaczego teraz, po dwóch latach od jej śmierci przyśniła mi się. Nawet po wypadku nie miałam z nią żadnych snów, była zawsze cisza. To było wręcz straszne. A teraz, gdy każda myśl krąży wokół jego, ona się pojawia i ostrzega mnie przed...nie wiem kim.
Ale jedno wiem na pewno.
Zakochałam się w Michael'u Cliffordzie na zabój.

piątek, 5 września 2014

Rozdział trzeci.

Przez to całe zamieszanie zapomniałam o spacerze. Byłam taka zdziwiona, że Michael siedzi w kuchni i czeka na mnie, że aż kubek z herbatą mi upadł. Nie zauważyłam go w ogóle wcześniej. Pomógł mi zbierać pozostałości po naczyniu, na szczęście to nie ten ulubiony. Przez przypadek skaleczyłam się szkłem i to Mike wycierał napój wylany przeze mnie, podziękowałam mu i spytałam czy da mi pięć minut. Oczywiście się zgodził.
Pobiegłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej moje ulubione czarne rurki i białą koszulkę z jakimś napisem. Nie będę ubierać swetra, bo jest lato, ciepło, w nocy może jednak aż tak nie zmarznę.
-Gotowa?-w drzwi zapukał Mike.
-Taa...ak-sprawdziłam czy niczego nie zapomniałam.
Wszystko jest.
Więc razem z Cliffordem opuściliśmy dom i udaliśmy się do pobliskiego parku. Michael opowiadał o tym, że zawsze chciał jeździć, ale nigdy nie miał do tego możliwości i bał się startować w konkursie. Aż w końcu pewnego dnia mój tata mu spadł z nieba,bo zobaczył go na ich miejscowych skoczniach, zaprosił go do nas i teraz jest tutaj.
To wyjaśnia dlaczego nie miał miejsca w hotelu.
-Czym się zajmujesz Hope?-spytał, patrząc na swoje ręce.
Mama cię nie uczyła Mike, że kiedy z kimś rozmawiasz to się na niego patrzysz? Serio? Podstawy.
-Ja...no cóż...nie mam zajęcia...
-Jak to nie masz?
-No nie mam. Skończyłam szkołę, jeśli o to ci chodzi.
-Jakie?-dopiero teraz na mnie spojrzał.
Brawo.
-Psychologia.
-Serio?
On chyba na serio jest taki głupi, albo mi się tylko wydaje. Najpierw z tym czy jestem dziewczyną, a teraz czy żartuje. Nie kurde postanowiłam cię okłamać żeby...nie wiem właściwie po co. Chłopcy jednak na serio są tacy tępi. Do tej pory nie miałam styczność z zbyt dużą ilością płci przeciwnej. Zawsze trzymałam się dziewczyn. Jedyni dwaj mężczyźni w moim życiu to Carter i tata. Nie wiem dlaczego, ale zawsze miałam taki mały uraz do chłopaków.
-Tak-przytaknęłam.
-Chcesz już iść czy jeszcze tutaj zostać?
-Możemy tutaj zostać...?-oparłam się wygodniej o drewnianą ławkę.-Dziękuje.
-Za co?
Nie widziałam go, ale w jego głosie było słychać zdzwienie.
-Za to, że mnie zaprosiłeś.
-Powinienem cię po rękach całować, że zgodziłam się pójść-zaśmiał się.
Ma naprawdę uroczy śmiech.
-Nie...-dołączyłam się do niego.
Ludzie dziwnie się na nas patrzyli. Bo to takie dziwne. Dwoje nastolatków śmiejących się. O nie.
Siedzieliśmy tak podziwiając zachód słońca. Wiem, ze Clifford chce coś zrobić, albo powiedzieć, bo wierci się jak cholera.
-Po prostu to zrób-wywróciłam oczami.
-Mogę cię objąć?-był strasznie niepewny.
Wybuchłam śmiechem.
-Oczywiście, ze tak.
Jego ręka powędrowała za mnie, a potem położył ją na ławce, ledwo mnie dotykała. Jeszcze głośniej się zaśmiałam i położyłam ją normalnie na moim ramieniu.
-Możesz zachowywać się przy mnie normalnie?-spytałam, gdy w końcu zapadła cisza.
-W...w sensie?-zająkiwał się. Jakie to słodkie.
-Wyluzuj się. Nie zjem cię.
I tak wtuliłam się w jego tors. Siedzieliśmy tak, podziwiając zachodzące słońce.
Sama się dziwie, ze pozwalam sobie na tak wiele.




Czytasz-komentujesz :)