piątek, 5 września 2014

Rozdział trzeci.

Przez to całe zamieszanie zapomniałam o spacerze. Byłam taka zdziwiona, że Michael siedzi w kuchni i czeka na mnie, że aż kubek z herbatą mi upadł. Nie zauważyłam go w ogóle wcześniej. Pomógł mi zbierać pozostałości po naczyniu, na szczęście to nie ten ulubiony. Przez przypadek skaleczyłam się szkłem i to Mike wycierał napój wylany przeze mnie, podziękowałam mu i spytałam czy da mi pięć minut. Oczywiście się zgodził.
Pobiegłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej moje ulubione czarne rurki i białą koszulkę z jakimś napisem. Nie będę ubierać swetra, bo jest lato, ciepło, w nocy może jednak aż tak nie zmarznę.
-Gotowa?-w drzwi zapukał Mike.
-Taa...ak-sprawdziłam czy niczego nie zapomniałam.
Wszystko jest.
Więc razem z Cliffordem opuściliśmy dom i udaliśmy się do pobliskiego parku. Michael opowiadał o tym, że zawsze chciał jeździć, ale nigdy nie miał do tego możliwości i bał się startować w konkursie. Aż w końcu pewnego dnia mój tata mu spadł z nieba,bo zobaczył go na ich miejscowych skoczniach, zaprosił go do nas i teraz jest tutaj.
To wyjaśnia dlaczego nie miał miejsca w hotelu.
-Czym się zajmujesz Hope?-spytał, patrząc na swoje ręce.
Mama cię nie uczyła Mike, że kiedy z kimś rozmawiasz to się na niego patrzysz? Serio? Podstawy.
-Ja...no cóż...nie mam zajęcia...
-Jak to nie masz?
-No nie mam. Skończyłam szkołę, jeśli o to ci chodzi.
-Jakie?-dopiero teraz na mnie spojrzał.
Brawo.
-Psychologia.
-Serio?
On chyba na serio jest taki głupi, albo mi się tylko wydaje. Najpierw z tym czy jestem dziewczyną, a teraz czy żartuje. Nie kurde postanowiłam cię okłamać żeby...nie wiem właściwie po co. Chłopcy jednak na serio są tacy tępi. Do tej pory nie miałam styczność z zbyt dużą ilością płci przeciwnej. Zawsze trzymałam się dziewczyn. Jedyni dwaj mężczyźni w moim życiu to Carter i tata. Nie wiem dlaczego, ale zawsze miałam taki mały uraz do chłopaków.
-Tak-przytaknęłam.
-Chcesz już iść czy jeszcze tutaj zostać?
-Możemy tutaj zostać...?-oparłam się wygodniej o drewnianą ławkę.-Dziękuje.
-Za co?
Nie widziałam go, ale w jego głosie było słychać zdzwienie.
-Za to, że mnie zaprosiłeś.
-Powinienem cię po rękach całować, że zgodziłam się pójść-zaśmiał się.
Ma naprawdę uroczy śmiech.
-Nie...-dołączyłam się do niego.
Ludzie dziwnie się na nas patrzyli. Bo to takie dziwne. Dwoje nastolatków śmiejących się. O nie.
Siedzieliśmy tak podziwiając zachód słońca. Wiem, ze Clifford chce coś zrobić, albo powiedzieć, bo wierci się jak cholera.
-Po prostu to zrób-wywróciłam oczami.
-Mogę cię objąć?-był strasznie niepewny.
Wybuchłam śmiechem.
-Oczywiście, ze tak.
Jego ręka powędrowała za mnie, a potem położył ją na ławce, ledwo mnie dotykała. Jeszcze głośniej się zaśmiałam i położyłam ją normalnie na moim ramieniu.
-Możesz zachowywać się przy mnie normalnie?-spytałam, gdy w końcu zapadła cisza.
-W...w sensie?-zająkiwał się. Jakie to słodkie.
-Wyluzuj się. Nie zjem cię.
I tak wtuliłam się w jego tors. Siedzieliśmy tak, podziwiając zachodzące słońce.
Sama się dziwie, ze pozwalam sobie na tak wiele.




Czytasz-komentujesz :)

2 komentarze:

Każdy wasz komentarz daje mi niezwykłą motywacje do dalszego pisania i dziękuje za każde słowo.