sobota, 18 października 2014

Rozdział siódmy

Byliśmy tam, siedząc w ciszy. Michael przytulił mnie, nic nie mówił. Była cisza. Znowu się popłakałam przez ten chory wypadek. Chłopak otarł łzy z moich policzków, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Chciałabym go teraz pocałować, ale nie. Sama się odsunęłam.
-To co?-spytałam speszona.-Ćwiczymy?
-Na pewno chcesz? Może nie masz siły?-zaczął głaskać mnie po ramieniu.
Przez moje ciało przebiegły przyjemne dreszcze. Lubisz, gdy tak na ciebie działa, prawda? Już liczyłam, że moja podświadomość się zamknęła.
-Dam sobie radę, dajesz-wskazuje na najmniejszą skocznie.-Wiem, że jesteś genialny w jeździe, ale chce żebyś zaczął od podstaw. Okay?
-Okay-bierze swojego BMX i odchodzi.-A właściwie po co tobie rower?-pyta, gdy jest już na samej górze i szykuje się do zjazdu.
Dobrze, że wziął ze sobą kask i ochraniacze. Przestałam ufać szczęściu.
-Czymś musiałam tutaj przyjechać.
Mijają trzy godziny, chłopak pokazuje na co go stać. Wciąż widzę małe niedociągnięcia. Pomagam mu, daje wskazówki. W pewnym momencie, gdy po raz jedenasty nie udaje mu się wykonać Decade krzycze:
-Michael!-zwracam mu uwagę.-To polega na obróceniu się razem z kierownicą o 360 stopni, gdy rower leci prosto! A ty się obracasz razem z nim.
-Przepraszam-peszy się.
Patrze na zegarek. Dziesiąta. Cholera, wypadałoby już wrócić, albo nie. Muszę mieć pewność, że będzie umiał na jutro. Tak więc dopracowaliśmy już Barspin, Nothing, X-up i teraz Decade. To jest mu cholernie potrzebne!
-Dasz rade-trzymam mocno kciuki i szepcze sama do siebie.-Niech mu się uda...proszę, proszę...
Otwieram jedno oko, patrze, że wreszcie mu się udaje. Gdy ląduje na ziemi biegnę i rzucam się mu na szyje. Gratuluje i całuje w policzek! Oboje jesteśmy strasznie zawstydzeni. Przepraszam i dodaje, że wreszcie wracamy do domu. Mike chciał się wyścigowa kto będzie pierwszy, ale się nie zgadzam, więc chłopak tylko popisuje się na poręczach jakiś budynków. Gdyby tak...nie Hope, obiecałaś. Nie wolno ci.
-Dziękuje za lekcje-żegnamy się przy schodach, idąc powoli na górę.
Gdy już rzucam się na łóżko w pokoju, widzę, że Carter patrzy na mnie zdziwiony.
-Ciężki dzień?-przewraca jedną z stron swojej ulubionej książki.
-Nawet nie wiesz jak bardzo-wzdycham.-Jak tam zawody? Uprzedzając twoje następne pytanie, byłam z Michaelem Cliffordem przez cały dzień. Zresztą wiesz-chce zmienić temat.-Wiesz może czemu tata rozmawiał z Rivenem?
Nawet nie muszę mówić jego nazwiska. Wszyscy wokół aż za dobrze go znają.
-Coś się stało z jego tatą i nie wiadomo czy pojedzie.
Na te wiadomość jak najszybciej zrywam się z miejsca. Skaczę szczęśliwa po łóżku, gdy brat pyta o co chodzi, mówię wprost, że wreszcie się ode mnie odczepi, nie będzie przechwalał. To będzie spokojne zakończenie wakacji.
-Okay-przeciągnął się.-Jutro Irma tutaj przyjedzie, o ile nie masz nic przeciwko.
-A dlaczego miałabym mieć?-czuje się oburzona. Uwielbiam jego dziewczynę.-I tak mnie jutro nie ma, są zawody, Mike..-szybko się poprawiam.-...i reszta startują.
-Jasne-kpi.-Powiedz jeszcze, ze będziesz kibicować Rivenowi, na pewno każdy uwierzy. Przyznaj się. Lubisz Mike'a.
-Moze trochę-rumienie się, więc próbuje zakryć twarz włosami.-Ale nikomu nie mów!-proszę i zbieram pidżamę do spania.-Pogadamy jutro-przypominam sobie o jutrzejszych planach, które oczywiście obejmują blondyna.-Albo kiedy indziej.
Za sobą jeszcze słyszę krzyk brata.
-Tylko nie zapominaj o Aubrey!
-Jasne-odkrzykuje.
Gdyby nie to, że byłam na tyle zamyślona, to nie wpadłabym na...

Czytasz=komentujesz :)
Jesli będą 2 komentarze dodam nowy rozdział x

1 komentarz:

  1. Dopiero co znalazłam twego zacnego bloga i muszę przyznać że wkręciłam się i to strasznie :D jestem strasznie ciekawa na kogo wpadła ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy wasz komentarz daje mi niezwykłą motywacje do dalszego pisania i dziękuje za każde słowo.