sobota, 15 listopada 2014

Rozdział dziewiąty.

Dopadły mnie wyrzuty sumienia. A może niepotrzebnie tak zareagowałam? Chyba trochę przesadziłam. Tata stara się jak może żeby mnie i Carterowi niczego nie brakowało. Ale z drugiej strony to była ostatnia pamiątka po mamie...tak bardzo za nią tęsknie.
Pierwsze łzy spływają mi po policzkach, gdy do pokoju wchodzi Mike. Przytula mnie, siedzimy w ciszy. Mija może pół godziny, a Clifford musi iść. Ja zresztą też. Ogarniam się i ubieram. Na dole czeka na mnie śniadanie. Carter i tata pewnie już wyszli. Myślę o tym co się zdarzyło dzisiaj rano.nie mogę się przestać nad tym zastanawiać. Nikt nie zrobił tego specjalnie. To był tylko wypadek. Wypadki każdemu się zdarzają.
-Hej Hope-nagle znikąd pojawia się Aubrey.-Wiesz, że Riven znowu ma zamiar wygrać? Jejku jak on mnie irytuje...
-Ale dla ciebie jest atrakcyjny. Przyznaj się. Nie możesz się mu oprzeć-szturcham ją w ramie.
-I co z tego? To ty mu się podobasz. Nawet pewnie nie wie o moim istnieniu.
-Nie masz pewności-uśmiechnęłam się do niej promiennie.-To co jest dzisiaj?-zaczęłam szukać mojej rozpsiki.
Dzisiaj nawet nie mam ochoty na oglądanie ich. Wczoraj Mike miał ze mną męczący trening. Pewnie teraz ma już dość. Ćwiczyliśmy dość dużo. Ale to dobrze, bo każdy trik będzie mu potem potrzebny.
Barspin, Nothing, X-up i Decade.
Chyba go zatłukę jak mu się nie uda. Jest przed ostatni. Riven ostatecznie musiał już dzisiaj wyjechać. Z jednej strony się ciesze, ale z drugiej...biedna Aubrey. Zauroczyła się w takim dupku. Idziemy obok siebie, a potem musimy się rozejść, bo ja idę do taty. Znajduje go przy rampach.
-Tato!-wołam.-Przepraszam za to jak zareagowałam.
-To ja powinienem przeprosić. Źle się zachowałem. To była pozytywka mamy...
-Jest okay. Serio.
Przytula mnie, a potem ja idę znaleźć Michael'a żeby życzyć mu powodzenia. Nie uważam na to jak wychodzą inni. Czekam na Clifford'a. Mija godzina, gdy wreszcie ma wykonać X-up. Nie od tego się zaczyna...nie to mam napisane w rozpisce. Dziwne, że nie zauważyłam tego wcześniej.
-Boże, niech mu się uda-zaczęłam obgryzać paznokcie.
Dopiero, gdy ląduje z powrotem na ziemi skaczę podekscytowana i biegnę do niego.
-Mike!-rzucam się mu na szyje.-Udało ci się!
-Widzę, ale nie wiem czy tak dobrze...-wzdycha.
-Było bardzo dobrze-gładzę jego ramię, na którym widnieje tatuaż.
Ciekawe co oznacza. Nie lubię tych nic nie znaczących tatuaży.
Potem będę musiała się go spytać. Wracam na swoje miejsce. Nie potrafię na nim wysiedzieć zbyt długo, więc idę do jury. Tata, pani Jonson, jedna z kobiet z zarządu. Chcę podglądnąć wyniki Mike'a, ale ostatecznie widzę tyle co nic. Wyniki wszystkich tylko nie jego. Zawiedziona idę do domu. Dzisiaj w Perth jest bardzo ciepło, więc ubrała tylko krótkie spodenki i zwiewną koszulkę. Boje się dalszych wyników. Zostaję w domu i idę do swojego pokoju.
Siadam na ziemi i wyciągam pozytywkę, nakręcam ją i słyszę melodię Poloneza. Tak bardzo mama ją kochała. Pamiętam, że słuchała jej cały czas. Przynajmniej będę miała to wspomnienie po niej. Kładę się na miękkim dywanie Carter'a i po chwili zasypiam.
-Kochanie-mama.-Widzę, że masz nową miłość.
-Mamo-rumienie się.-O co chodzi?
-Uważaj na wszystkich dookoła. Nie każdy jest tym za kogo się uważa. Nikomu nie ufaj.
Słysze z dołu krzyki, które mnie budzą. Michael jest w pierwszej trójce. Nie mogę uwierzyć! Pierwszorocznym! Im się to nigdy nie udaje.

Zmieniłam nazwę, ponieważ Lonely nie pasowało.
Loyal bardziej :)))
Małymi kroczkami zbliżamy się do końca.
Przewiduje jeszcze około 10-15-20 rozdziałów :)
Przepraszam, że tyle czasu nie było rozdziału.
Problemy życiowe i w ogóle c:
 Mam nadzieje, że jeszcze pamiętacie o Hope i Mike'u !

wtorek, 21 października 2014

Rozdział ósmy

Gdyby nie to, że byłam na tyle zamyślona, to nie wpadłabym na Ashton'a. Jednego z naszych obecnych współlokatorów.
-Dobry wieczór-witam się i chce przejść, ale on uniemożliwia mi to.
-Hope, możemy na chwilę pogadać?-pyta.
-Jasne-zgadzam się i chce już iść do kuchni, ale on dodaje jeszcze, że nie tutaj.
Tak więc idziemy na pole, na huśtawkę ukrytą między krzewami, liśćmi i innymi. Odgarniam trawsko z niej i siadam. To kolejne miejsce o którym prawie nikt nie wie. Wyjątek? Carter.
-A więc...-ponaglam go.
-Posłuchaj-odwraca się do mnie gwałtownie.-Widzę, że podoba ci się Michael-mówi prosto z mostu.-Okay, ale nie zrań go. Jego poprzednia laska go zdradzała i chłopak się kompletnie załamał. Także jeśli...
-No właśnie-przerywam mu.-”Jeśli”. Nawet nie wiem czy też coś do mnie czuje, czy w ogóle mnie lubi. Także proszę nie wypowiadaj się. Nie jestem tego typem dziewczyny. Wiem jak to jest być zdradzanym, upokarzanym-nawet nie wiem po co mu to mówię.-Więc chyba lepiej wiem, że nie wolno mi go zranić. Ale nic nie poradzę, zakochałam się.
-I on chyba w tobie też. Dawno, bez roweru oczywiście nie był taki szczęśliwy.
-To jest nasza wspólna pasja, ale nie to nas upodabnia-mówię, zanim zdążam się ugryźć w język.-Ale nie ważne też co.
-Hope...
-Także, dzięki za informacje. Nie zranie go. To szybciej on mnie. Jasne?
Przytakuje mi, więc odchodzę. Straciłam na wszystko ochotę. Czy on też został zdradzony? Jego tez niszczono? Był poniżony? A jego przyjaciele? Co oni na to? Czy mu pomagali? Ja w takich sytuacjach nie miałam nikogo. Aubrey kończyła inne studia, w ogóle wszystko było inne. Byłam najmniej lubiana w klasie, bo byłam po prostu kujonem. Bardzo dobrze się uczyłam, nie miałam żadnych uwag, byłam w grupie wsparcia, nauczyciele mnie lubili. Miałam tyle, że dzieciaki mi zazdrościły. Ale ja nie miałam z kim nawet porozmawiać. Czasami siedzieliśmy całą klasą na korytarzu, każdy z każdym rozmawiał, tylko ja zaczytana w „Przez burze ognia” podpierałam ściany. Na żaden z bali nie poszłam. Też nie miałam z kim. Samotność to smutna rzecz. Ale tak zaczęłam pierwszą klase, i tak zakończyłam. Mogłabym wtedy oddać moje genialne oceny za grono znajomych. Serio? Czy jesteś aż tak głupia? Przecież te wszystkie dziewczyny to fałszywe suki. A chłopcy zaliczyli wszystko co się rusza. Może i to racja? Tak bardzo nienawidzę, gdy moja podświadomość jest taka inteligentna!
Ukąpałam się szybko i wróciłam do pokoju. Carter już spał, obok niego leżała książka „Zabić Drozda”. Jak mam być szczera to nie przypadła mi ona do gustu, ale za to mój brat jest zachwycony.
-Branoc-całuje go w policzek i kładę się do mojego łóżka.
A gdybym wróciła do jazdy na rowerze? Sama mi obiecałaś, że przestaniesz! Krzyczała moja podświadomość. Ma racje. To zły pomysł. Jeszcze niedawno w śnie obiecałam mamie, że nie wystartuje w zawodach. Ale kto powiedział o normalnej jeździe? Dobra stop, Hope.
Nie myślałam dalej bo zasnęłam. Lubie spać, ale nie lubię pobudek. Zwłaszcza takich, gdy ktoś przez przypadek coś zżuci, a przedmiot lądując na ziemi rozbija się na milion kawałeczków. Moja pozytywka... otwieram oczy i widzę jak srebrna balerina leży na ziemi, jej głowa odpadła, scena na której stała jest rozbita, nie moge w to uwierzyć. Nawet nie wiem kiedy łzy zaczynają lecieć. Tata stłukł moją pozytywkę!
-Tato!-zaczęłam krzyczeć.-To była moja jedyna pamiątka po mamie! Wiedz o tym aż za dobrze! Dlaczego to zrobiłeś?-nie mogę się pozbierać patrze tylko na baletnice bez głowy.
-To był przypadek kochanie-tłumaczył się.-Nie chciałem...
-Wyjdź stąd!-mam ochotę rzucać się po ziemi.-Nie chce cię widzieć w tym pokoju! Odejdź.
Gdy wreszcie wychodzi, zostaję sama. Ręce mi się strasznie trzęsą, nie potrafię nawet poprawnie przyłożyć jej głowę. Nic już się nie da zrobić. To tak jakby ostatnia cząstka mamy właśnie we mnie umarła. Już nawet nie mam jednego promyka nadziei. Nic, że ona wróci. Umarła. Jak i w prawdziwym życiu, tak i we mnie.
Zbieram kawałki pozytywki i wkładam je do pudełeczka z tektury.

No i na tym kończą się nadrobione rozdziały następny już muszę napisać po tym, gdy
pojawią się 3 komentarze XD
Mam nadzieje, że podoba wam się ten blog :)) x 

sobota, 18 października 2014

Rozdział siódmy

Byliśmy tam, siedząc w ciszy. Michael przytulił mnie, nic nie mówił. Była cisza. Znowu się popłakałam przez ten chory wypadek. Chłopak otarł łzy z moich policzków, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Chciałabym go teraz pocałować, ale nie. Sama się odsunęłam.
-To co?-spytałam speszona.-Ćwiczymy?
-Na pewno chcesz? Może nie masz siły?-zaczął głaskać mnie po ramieniu.
Przez moje ciało przebiegły przyjemne dreszcze. Lubisz, gdy tak na ciebie działa, prawda? Już liczyłam, że moja podświadomość się zamknęła.
-Dam sobie radę, dajesz-wskazuje na najmniejszą skocznie.-Wiem, że jesteś genialny w jeździe, ale chce żebyś zaczął od podstaw. Okay?
-Okay-bierze swojego BMX i odchodzi.-A właściwie po co tobie rower?-pyta, gdy jest już na samej górze i szykuje się do zjazdu.
Dobrze, że wziął ze sobą kask i ochraniacze. Przestałam ufać szczęściu.
-Czymś musiałam tutaj przyjechać.
Mijają trzy godziny, chłopak pokazuje na co go stać. Wciąż widzę małe niedociągnięcia. Pomagam mu, daje wskazówki. W pewnym momencie, gdy po raz jedenasty nie udaje mu się wykonać Decade krzycze:
-Michael!-zwracam mu uwagę.-To polega na obróceniu się razem z kierownicą o 360 stopni, gdy rower leci prosto! A ty się obracasz razem z nim.
-Przepraszam-peszy się.
Patrze na zegarek. Dziesiąta. Cholera, wypadałoby już wrócić, albo nie. Muszę mieć pewność, że będzie umiał na jutro. Tak więc dopracowaliśmy już Barspin, Nothing, X-up i teraz Decade. To jest mu cholernie potrzebne!
-Dasz rade-trzymam mocno kciuki i szepcze sama do siebie.-Niech mu się uda...proszę, proszę...
Otwieram jedno oko, patrze, że wreszcie mu się udaje. Gdy ląduje na ziemi biegnę i rzucam się mu na szyje. Gratuluje i całuje w policzek! Oboje jesteśmy strasznie zawstydzeni. Przepraszam i dodaje, że wreszcie wracamy do domu. Mike chciał się wyścigowa kto będzie pierwszy, ale się nie zgadzam, więc chłopak tylko popisuje się na poręczach jakiś budynków. Gdyby tak...nie Hope, obiecałaś. Nie wolno ci.
-Dziękuje za lekcje-żegnamy się przy schodach, idąc powoli na górę.
Gdy już rzucam się na łóżko w pokoju, widzę, że Carter patrzy na mnie zdziwiony.
-Ciężki dzień?-przewraca jedną z stron swojej ulubionej książki.
-Nawet nie wiesz jak bardzo-wzdycham.-Jak tam zawody? Uprzedzając twoje następne pytanie, byłam z Michaelem Cliffordem przez cały dzień. Zresztą wiesz-chce zmienić temat.-Wiesz może czemu tata rozmawiał z Rivenem?
Nawet nie muszę mówić jego nazwiska. Wszyscy wokół aż za dobrze go znają.
-Coś się stało z jego tatą i nie wiadomo czy pojedzie.
Na te wiadomość jak najszybciej zrywam się z miejsca. Skaczę szczęśliwa po łóżku, gdy brat pyta o co chodzi, mówię wprost, że wreszcie się ode mnie odczepi, nie będzie przechwalał. To będzie spokojne zakończenie wakacji.
-Okay-przeciągnął się.-Jutro Irma tutaj przyjedzie, o ile nie masz nic przeciwko.
-A dlaczego miałabym mieć?-czuje się oburzona. Uwielbiam jego dziewczynę.-I tak mnie jutro nie ma, są zawody, Mike..-szybko się poprawiam.-...i reszta startują.
-Jasne-kpi.-Powiedz jeszcze, ze będziesz kibicować Rivenowi, na pewno każdy uwierzy. Przyznaj się. Lubisz Mike'a.
-Moze trochę-rumienie się, więc próbuje zakryć twarz włosami.-Ale nikomu nie mów!-proszę i zbieram pidżamę do spania.-Pogadamy jutro-przypominam sobie o jutrzejszych planach, które oczywiście obejmują blondyna.-Albo kiedy indziej.
Za sobą jeszcze słyszę krzyk brata.
-Tylko nie zapominaj o Aubrey!
-Jasne-odkrzykuje.
Gdyby nie to, że byłam na tyle zamyślona, to nie wpadłabym na...

Czytasz=komentujesz :)
Jesli będą 2 komentarze dodam nowy rozdział x

czwartek, 9 października 2014

Rozdział szósty

Gdy schodzę na dół, po godzinnej rozmowie z Aubreym, Michael już na mnie czeka.
-Przepraszam-robi mi się głupio.-Wiem, że długo czekałeś, ale to była pilna sytuacja-zaczynam się tłumaczyć.-Nie chciałam żeby czuła się odrzucona...-zaczynam co raz szybciej mówić, ale wtedy chłopak mi przerywa.
-Spokojnie, nic się nie dzieje-uśmiecha się słodko.-Rozumiem to. Serio. Oddychaj.
-A, więc...gotowy?-pytam i ubieram swoje ulubione trampki.
Przytakuje i wychodzimy. Na zewnątrz widzę, że tata rozmawia z Rivenem, chłopakiem, który jest zdecydowanie zbyt pewny siebie. Co roku do mnie zarywa. Co roku go odrzucam, ale on wciąż myśli, ze jest najlepszy. Strasznie mnie wkurza. I na dodatek wygrywa co roku. Ale w tym roku mu nie pozwolę, nauczę Clifford'a na serio genialnie jeździć, będzie umiał zrobić trzysta sześćdziesiątkę z zamkniętymi oczami. Na pewno on też już ma duży talent, ale teraz ma być najlepszy. Informuje tatę, że mnie dzisiaj nie będzie, a ten brązowowłosy idiota gapi się na mnie bezczelnie. Każe mu przestać, a on tylko wybucha śmiechem i mówi, ze jestem słodka. Rozumiecie, że ta cała szopka jest dla mojego ojca? Wiem, że gdy odchodzę patrzy mi się na tyłek, nienawidzę go. Biorę swój rower, który od kilku miesięcy nie był używany i patrze czy Mike jedzie za mną. Pilnuje aby nikt nas nie zobaczył, jedziemy skrótami, których nikt nie używa. Trochę zarosły, ani ja, ani Carter tutaj nie byliśmy. Gdy wreszcie dojeżdżamy zostawiam rower przy wejściu do mojego raju. Odsuwam krzaki, które uniemożliwiają widoczność. Nasz tor też jest pełen niechcianych liści. Przygotowałam się na to. Wyciągam z plecaka wielkie nożyce i wtedy przypominam sobie o blondynie.
-Może pomożesz?
-Co?-odrywa wzrok od tych wszystkich skoczni i patrzy na mnie zszokowany.-Jak wam się to udało zrobić? Kiedy...? Ale...
-Uspokój się, potem ci wytłumaczę-śmieje się z jego reakcji.
Tłumacze mu co ma zrobić. Nie wiem ile nam schodzi czasu, ale wszystkie piosenki z mojej playlisty się skończyły, więc dość sporo. Ale z Michaelem czas mi przyjemnie mija. Jest bardzo zabawny. Próbuje się na niego nie gapić, ale nie mogę przestać. Jest taki przystojny! Te cudowne oczy, włosy rozchodzące się w każdą możliwą stronę, ten uśmiech, sama postawa, to jak się do mnie zwraca. Oczywiście nie obywa się bez zboczonych uwag. On nawet nie wie jak to na mnie działa! Patrze na zegarek, jest piąta. Będziemy mieć jeszcze dużo czasu żeby ćwiczyć.
-Teraz pokaż mi co potrafisz, bo chce wiedzieć co trzeba dopracować-rozkazuje mu.
-Ależ ty jesteś władcza-mruczy seksownie.-Ale Hope, to brzmi dwuznacznie.
-Nie brzmiałoby gdybyś nie był taki zboczony!-opuszczam głowę i oblewam się rumieńcem.-A teraz już...!
Nie dokańczam rozkazu, bo on już wziął swojego BMX i wjechał na największa skocznie tutaj, nie wiem dlaczego, ale wtedy nazwaliśmy ją, po prostu...”Flame”. Zdaje sobie, że to nie jest najinteligentniejsza nazwa, ale bądź wyrozumiały. Miałam czternaście lat! To było siedem lat temu...tyle czasu...
-Zacznij od czegoś innego!-krzyczę, żeby mnie usłyszał, i żeby przekrzyczeć już drugą puszczoną playliste.
-Ale czemu...?
-Ja...-nie chce mu powiedzieć.-To zacznijmy od historii, chodź tutaj!-siadam na jednej z ławek, które zrobiliśmy z Carterem.
-Jakiej historii?-pyta z ciekawością.
-To było siedem lat temu, gdy wybudowaliśmy to miejsce, trafiliśmy na nie przez przypadek, nikt o nim nie wiedział. To był początek naszej pasji, Carter bardzo dużo jeździł, ale to było dla niego zbyt łatwe, dlatego zaczęliśmy przynosić tutaj inne rzeczy, dywany, korę z lasu i tak dalej, ale to było za mało, więc budowaliśmy to-wskazałam na „Flame”.-Zajęło to nam 2 i pół roku. Zaczęłam wtedy studia, więc Carter został w pewnym sensie z tym sam na trzy lata. Przyjeżdżałam do Gold Coast co roku na wakacje i ćwiczyliśmy. Przez całe noce, dnie. Gdy zaczęłam ostatni rok, w pierwszy tydzień października, to był czwarty października, godzina druga popołudniu dostałam telefon od taty, że mój brat jest w poważnym stanie. Prawie wylądowałby na wózku inwalidzkim, brakło półtora centymetra. Rozumiesz?! Straciłabym go. I tak cała rodzina przeżyła smutek, nie mógł już jeździć, stracił chęć do życia. Dopiero Irma mu pomogła. Wrócił do normalności, to ona pchała jego wózek, to ona go pocieszała, gdy tato pracował, wszystko jej zawdzięczamy. Jest dla nas bardzo ważna.
To był ten moment, gdy łzy zgromadziły się w moich oczach i się popłakałam.

Zauważyłam, że nikt nie komentuje...?
Czekałam na komentarze, ale ich nie było c;
Bardzo mi z tego powodu przykro.
Proszę was o chociaż JEDEN komentarz x
Niedługo w bohaterach pojawi się Irma, jednak nie mam jeszcze nikogo konkretnego wybranego :)

sobota, 27 września 2014

Rodział piąty.

W nocy nawet na chwile nie zmrużyłam oczów. Nie dałam rady. Moje wczorajsze odkrycie, to, że dopuściłam do siebie tą myśl...ja nie dałam rady. Carter zauważył moje worki pod oczami i zaczął się wypytywać.
-Hope, wszystko w porządku?
-Tak-nasypałam sobie płatków do miski i zalałam mlekiem.-Dlaczego pytasz?
-Wyglądasz strasznie blado i źle.
-Dzięki-wywracam oczami.-To komplement, który każda dziewczyna chce usłyszeć.
-Oj nie nie wkurzaj się-szturcha mnie w biodro.-Ale naprawdę słabo wyglądasz-dotyka mojego czoła.-A może jesteś chora?
Tak, choroba, która nazywa się Michael Clifford.
Nienawidzę mojej podświadomości, ona wie za dużo. Nawet jeśli jest częścią mnie. A teraz moja podświadomość szaleje.
Za dużo widzę. Mike ubierz się. Chłopak właśnie przeszedł przez korytarz w samych spodniach. I ja to widziałam! O nie. To aż straszne. Bo chciałabyś żeby szedł bez spodni? Czy jest jakiś sposób żeby się tego pozbyć?! Aż mnie to męczy.
Moje krzyki w głowie przerywa dzwonek telefonu. Aubrey. Ależ myślałam, że jest w Kanadzie, miała do mnie nie dzwonić przez te dwa tygodnie. Chyba, że...czy już jest siedemnasty lipca?
-Halo?-odbieram.
-Hope!-krzyczy w słuchawkę.-Zaraz u ciebie będę, nie uwierzysz co się stało!-zaczęła się śmiać.-Daj mi pięć minut żebym dojechała.
Nim zdążam odpowiedzieć rozłącza się, a ja idę do swojego pokoju i się ubieram. Gdy mam założyć bluzkę słyszę jak ktoś kaszle. Odwracam się i widzę, że drzwi są niezamknięte. W nich stoi już ubrany Michael.
-Nie musisz tego zakładać-wskazuje na bluzkę.-Możesz zostać w tym czym jesteś, żadnego problemu-szczerzy się jak idiota.-To twój dom. I to za to, że się na mnie gapiłaś, gdy szedłem.
-Co?-robię wielkie oczy.-Ale...!-nie potrafie nic powiedzieć sensownego.
-Nie masz argumentu na obronę-drwi ze mnie.-Także...masz może teraz czas?
Nie nadążam za nim. Serio. Chciałabym żeby nie zmieniał tak szybko tematu. Przed chwilą podglądał mnie, bo ja zobaczyłam jego na korytarzu, a teraz pyta czy mam czas. Tak mam, dokładnie pół godziny, które poświęcę mojej najlepszej przyjaciółce. Przyznaj się przed samą sobą, że wolisz spędzić czas z nim. Prawda. Ale ona jest dla mnie ważniejsza!
-Idę się spotkać z przyjaciółką-odpowiadam na jego pytanie.
-Ok, a potem?
-Potem będą zawody-przypominam mu.
-I tak nie mam dzisiaj startować, dopiero jutro.
-Więc radze ci ćwiczyć-zaczynam się irytować.
-Nie wiem gdzie-opiera się o framugę.-Tutaj raczej nie ma takich miejsc.
Prycham na te słowa. Jasne, że nie ma! Znaczy nikt o nich nie wie. Wybudowałam to z bratem kilka lat temu, ale dawno już nie odwiedzałam tego miejsca. Nie wypada odwołać spotkania z Aubrey, ale też chce spędzić czas z zielonookim.
-Dobra-wzdycham.-Zamiast na zawody pójdziesz pojeździć ze mną. Masz czterdzieści pięć minut na przygotowanie, jasne?
-Jak słońce-salutuje i odchodzi.
Nawet nie mam czasu żeby związać włosy, bo przychodzi moja przyjaciółka. Celem jej wizyty jest to, że...się zakochała. W Kanadzie poznała niejakiego Sean'a. Chłopak był dla niej uroczy, mają swoje maile i inne prywatne konta, byle tylko utrzymać kontakt.
-Chyba zwariowałam na jego punkcie-dziewczyna przyznaje, bawiąc się swoimi rudymi włosami.
-Chyba?!-krzyczę na cały dom.-Na pewno! Ile on ma lat?
-Dwadzieścia dziewięć.
Szczęka mi opada. Wiek to tylko liczba, ale on jest osiem lat starszy od nas! Tyle lat, przystojny, z dobrej rodziny i nie ma nikogo? Coś mi tutaj nie gra.





Pojawiła się nowa bohaterka w zakładce :)

czwartek, 18 września 2014

Rozdział czwarty

Dzisiaj pierwszy dzień zawodów. Nawet jeśli kogoś jeszcze nie zdążyłam poznać to teraz powoli przyzwyczajam się do nieznanych twarzy. Ale jest też wiele stałych osób. Nie tylko na samym torze, ale na widowni. Na przykład pan Smith, który jest już w podeszłym wieku, jednak jego żona jest nowa. Wcześniej nie przyszła, ale to dlatego, że dopiero dwa lata temu wzięli ślub. Jakie to słodkie, że nawet w ich wieku mogli znaleźć sobie drugą połówkę.
-Kochanie-tata sprawdzał coś na jakiś kartkach, wołając mnie.-Idź sprawdź czy są jakieś problemy. Carter jest gdzieś przy ludziach West, bo coś się stało i potrzebowali pomocy.
-Dobrze.
-Powodzenia-krzyknął jeszcze za mną.
-Dzięki-mruknęłam bardziej sama do siebie.
Nie wiem od kogo zacząć...tutaj jest tyle osób i zawodników. Hope wszyscy wiedzą, że chcesz zacząć od Mike'a... Och zamknij się głosie w mojej głupiej główce. Ale rzeczywiście zaczęłam od ekipy Clifforda. Podeszłam do nich. Calum rozmawiał z kimś przez telefon, Luke ostatecznie wszystko sprawdzał, Ashton gdzieś zniknął, a Michael...no cóż. Rozmawiał z jakąś starszą kobietą.
-Cześć Hope-pomachał mi.
-Cześć-podeszłam do nich.
-Yyy...mamo to jest Hope, Hope to jest moja mama Karen-przedstawił nas.
Podałam jej dłoń, którą uścisnęła.
-To jest ta Hope?-przeciągnęła moje imię.-Ta Hope, o której tyle mi opowiadałeś?-spytała syna, uśmiechając się szeroko, a następnie dodając.-Miło mi cię poznać.
-Mi panią także.
-Przyszłam sprawdzić, czy wszystko jest w porządku...
-Ze mną-wtrąciła się zguba.-Ależ oczywiście-cmoknął mnie w policzek.
-Zrób to jeszcze raz Irwin, a obiecuje, że osobiście dopilnuje żebyś...
-Spokojnie-Michael odciągnął mnie od tego idioty.-Bez takich gróźb. On serio się wystraszył. To był tylko niewinny pocałunek w policzek.
-Ma czego. Niech mnie więcej nie cmoka. Nienawidzę tego-popatrzyłam na całą ekipe i dodałam.-Widzę, że wszystko idzie dobrze.
-Jak po maśle.
Patrzę na niego przez chwilę, a potem odchodzę. Za moimi plecami słyszę jeszcze krzyk Clifforda abym jeszcze do nich wpadła, bo Ash będzie tęsknił.
Mike opowiadał swojej mamie o mnie! Tylko o tym myślałam przez cały dzień, nie byłam zdolna to przestania. Cały czas miałam przed oczami uśmiechniętego blondyna o pięknych zielonych oczach. Ile razy już się nim zachwycałam? Chyba bardzo dużo. Ale on jest taki słodki!
-Skarbie-mój brat zaczął przedrzeźniacz tate.-Przestań już tyle myśleć o chłopcach i pomóż nam
-Spadaj-walnęłam go w rękę.-I odpowiedz brzmi nie.
-Sama spadaj-walnął mnie w głowę i sobie poszedł.
Ah ten mój kochany braciszek. Pewnie zauważył jak wyglądam...jak burak. Ale serce nie sługa, prawda? Nie da się zostawić tego tak po prostu. Nawet gdybym chciała przestać, to jeszcze więcej o nim myśle. Czasami mi się śni w nocy, ale to nic strasznego. Jego mama, przyjaciele też mnie znają,
czy to znaczy, że to jedna z tych „trudnych sytuacji”? Wciąż pamiętam sen z mamą, ale nie rozumiem na kogo mam uważać? Kogo mam się bać? Dlaczego teraz, po dwóch latach od jej śmierci przyśniła mi się. Nawet po wypadku nie miałam z nią żadnych snów, była zawsze cisza. To było wręcz straszne. A teraz, gdy każda myśl krąży wokół jego, ona się pojawia i ostrzega mnie przed...nie wiem kim.
Ale jedno wiem na pewno.
Zakochałam się w Michael'u Cliffordzie na zabój.

piątek, 5 września 2014

Rozdział trzeci.

Przez to całe zamieszanie zapomniałam o spacerze. Byłam taka zdziwiona, że Michael siedzi w kuchni i czeka na mnie, że aż kubek z herbatą mi upadł. Nie zauważyłam go w ogóle wcześniej. Pomógł mi zbierać pozostałości po naczyniu, na szczęście to nie ten ulubiony. Przez przypadek skaleczyłam się szkłem i to Mike wycierał napój wylany przeze mnie, podziękowałam mu i spytałam czy da mi pięć minut. Oczywiście się zgodził.
Pobiegłam do swojego pokoju. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam z niej moje ulubione czarne rurki i białą koszulkę z jakimś napisem. Nie będę ubierać swetra, bo jest lato, ciepło, w nocy może jednak aż tak nie zmarznę.
-Gotowa?-w drzwi zapukał Mike.
-Taa...ak-sprawdziłam czy niczego nie zapomniałam.
Wszystko jest.
Więc razem z Cliffordem opuściliśmy dom i udaliśmy się do pobliskiego parku. Michael opowiadał o tym, że zawsze chciał jeździć, ale nigdy nie miał do tego możliwości i bał się startować w konkursie. Aż w końcu pewnego dnia mój tata mu spadł z nieba,bo zobaczył go na ich miejscowych skoczniach, zaprosił go do nas i teraz jest tutaj.
To wyjaśnia dlaczego nie miał miejsca w hotelu.
-Czym się zajmujesz Hope?-spytał, patrząc na swoje ręce.
Mama cię nie uczyła Mike, że kiedy z kimś rozmawiasz to się na niego patrzysz? Serio? Podstawy.
-Ja...no cóż...nie mam zajęcia...
-Jak to nie masz?
-No nie mam. Skończyłam szkołę, jeśli o to ci chodzi.
-Jakie?-dopiero teraz na mnie spojrzał.
Brawo.
-Psychologia.
-Serio?
On chyba na serio jest taki głupi, albo mi się tylko wydaje. Najpierw z tym czy jestem dziewczyną, a teraz czy żartuje. Nie kurde postanowiłam cię okłamać żeby...nie wiem właściwie po co. Chłopcy jednak na serio są tacy tępi. Do tej pory nie miałam styczność z zbyt dużą ilością płci przeciwnej. Zawsze trzymałam się dziewczyn. Jedyni dwaj mężczyźni w moim życiu to Carter i tata. Nie wiem dlaczego, ale zawsze miałam taki mały uraz do chłopaków.
-Tak-przytaknęłam.
-Chcesz już iść czy jeszcze tutaj zostać?
-Możemy tutaj zostać...?-oparłam się wygodniej o drewnianą ławkę.-Dziękuje.
-Za co?
Nie widziałam go, ale w jego głosie było słychać zdzwienie.
-Za to, że mnie zaprosiłeś.
-Powinienem cię po rękach całować, że zgodziłam się pójść-zaśmiał się.
Ma naprawdę uroczy śmiech.
-Nie...-dołączyłam się do niego.
Ludzie dziwnie się na nas patrzyli. Bo to takie dziwne. Dwoje nastolatków śmiejących się. O nie.
Siedzieliśmy tak podziwiając zachód słońca. Wiem, ze Clifford chce coś zrobić, albo powiedzieć, bo wierci się jak cholera.
-Po prostu to zrób-wywróciłam oczami.
-Mogę cię objąć?-był strasznie niepewny.
Wybuchłam śmiechem.
-Oczywiście, ze tak.
Jego ręka powędrowała za mnie, a potem położył ją na ławce, ledwo mnie dotykała. Jeszcze głośniej się zaśmiałam i położyłam ją normalnie na moim ramieniu.
-Możesz zachowywać się przy mnie normalnie?-spytałam, gdy w końcu zapadła cisza.
-W...w sensie?-zająkiwał się. Jakie to słodkie.
-Wyluzuj się. Nie zjem cię.
I tak wtuliłam się w jego tors. Siedzieliśmy tak, podziwiając zachodzące słońce.
Sama się dziwie, ze pozwalam sobie na tak wiele.




Czytasz-komentujesz :)

sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział drugi.

Przeklinam dzień, w którym poprosiłam tatę o drugie łóżko w pokoju. Na prawdę. Po cholerę mi to było? Głupi materac, który można wyciągnąć spod łóżka. Osoba, która musi ze mną spać to przynajmniej nie ktoś z ekipy Clifforda. Na szczęście to tylko mój brat, jednak i tak się wkurzyłam. Kazali mi o tym tyle nie myśleć, nie zrozumcie mnie źle, kocham Cartera, ale nie chce z nim dzielić pokoju! I to miesiąc. Jak ja wytrzymam miesiąc z chłopakiem w pokoju? Się pytam jak?!
-Dobranoc-usłyszałam głos taty z kuchni.
Poszłam tam i dałam mu buziaka w policzek na branoc. Po jutrze zaczynają się zawody, więc ma mnóstwo pracy. Boje się, że będzie przemęczony. Niestety, ale taki jest. Nie wiem co, ale wszystko ma być idealnie.
-Nie pracuj do późna-poprosiłam.-Dobrze?
-Zaraz pójdę spać, a właśnie...Hope?'
Miałam już iść, ale jego głos kazał mi wrócić. Patrzyłam na niego z wyczekiwaniem, aż kilku sekundach powiedziałam, że go słucham. Popatrzył na mnie i tym razem to on poprosił;
-Uważaj na siebie-zaczął drapać szyję, czyli się denerwuje. Zawsze tak wtedy robi. Jego tik.-I dziękuje, że Carter może spać z tobą. Drużyna Clifforda zajęła jego pokój i gościnny, więc średnio mamy miejsce. Ale sam go zaprosiłem na te zawody, wtedy kiedy pojechałem do Sydney i wiem, że chłopak ma talent. Nie daj się omamić ich urokowi. Żadnemu z nich, to się tyczy wszystkich tutaj.
-Dobrze tatku-pożegnałam się i poszłam na górę.
Wieczorem poszłam napić się kawy, około siódmej, czyli tak jak zawsze. Weszłam do kuchni, gdzie siedział ten białowłosy chłopak. Nikogo z jego ekipy nie było. Wiem, że nie wyglądałam jakoś zbytnio atrakcyjnie, ale nie zależy mi. To tylko goście w moim domu. Jeśli wygra to zobaczymy się za rok, jak nie to nie.
-Dzień dobry-rozciągnęłam się, ziewając i włączając wodę na gaz. On sam się obsłużył.
-Dzień dobry-popatrzył na mnie i mój strój.-Ładna pidżama-oboje spojrzeliśmy na spodnie w krowie łaty. Lubię tak spać, to wygodne. -Masz może ochotę na spacer?-spytał, czym zbił mnie z tropu.-Niekoniecznie teraz...może jutro, albo innego dnia?
Chwilę się zastanowiłam i po chwili odpowiedział twierdząco, i powiedziałam, że jutro wieczorem. Nie mogę teraz, a potem będą zawody. Mnóstwo pracy i innych. Nie chce być wredna. Przecież idziemy, ale sama nie wiem,sumienie mnie gryzie. Przecież nikogo nie zdradzam, ani nic.
Jednak to nie zmienia, że jego prośba była dziwna. Przecież to normalne, że dwóch znajomych idzie na spacer...prawda?
Z tą myślią położyłam się spać.
-Cześć-witam się z Carterem, jak codziennie rano, buziakiem w policzek.-Wyspałeś się?
Patrz na mnie przerażony. Nie rozumiem go. Słysze jak głośno przełyka ślinę
-Co jest...?-odwracam się.
Mój tata...on...leży cały we krwi...jego klatka piersiowa krwawi. Patrzy na nas przerażony. Nie wiem co robić, łzy lecą mi po policzkach.
-Tato-chce do niego podejść, ale niewidzialna szyba przeszkadza mi w tym. Co to ma być.-Tato!-krzyczę.
Próbuje rozbić szkoło, ale nie udaje się. Chce poprosić brata o pomoc, ale on...on też nie żyje.
-Nie-rzucam się na kolana i zanoszę płaczem.-Dlaczego?-szlocham.
Nagle czuje przyjemne mrowienie na ramieniu. Patrze na źródło przyjemnego uczucia.
Mama.
Nie to nie jest możliwe...
-Mamo?-ocieram oczy.
-Kochanie, mamy tylko chwilę-obejrzała się wokół siebie.-Uważaj na siebie...dobrze? Zrób to dla mnie. Nie ważne co się stanie nie jedz w zawodach...proszę-jej postać zaczyna się rozmywać.-Kocham cię.
-Ja ciebie też!-krzyczę w przestrzeń.
To tylko sen, spokojnie Hope.
Moje ręce trzęsą się ze zdenerwowania. Na zegarku widnieje godzina ósma. Czas wstawać.

Przepraszam za opóźnienie. Nie skopiowałam sobie rozdziału na blogerra i został na laptopie, do którego nie miałam dostępu.
Przepraszam jeszcze raz,
Doni x

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział pierwszy

Moja ulubiona pora roku to lato. Jest ciepło, świeci słońce i mimo wszystko jest bardzo dużo ludzi. Ale to nie to czyni lato takim niesamowitym. To zawody BMX. Najlepsze co tutaj się dzieje przez cały rok, całe miasto się zbiera, jest miło i ludzie odpoczywają od zgiełku codzienności, a zawodowy pokazują co umieją. Ogólnie Gold Coast jest strasznie nudne. Zwłaszcza teraz, gdy skończyłam szkołę i mam wykształcenie, a pracy brak. Dobrze, że tata bierze mnie do pomocy co roku,od zawsze. Ja nie jeżdżę. Po tym co stało się mojemu bratu tato popadł w takie załamanie, że nie pozwala mi brać udziału w jakichkolwiek konkursach, chyba, że tych szkolnych. Dlatego też byłam dobrą uczennicą. Zastanawiam się co mi z tego było? Były dobre stopnie, teraz tylko zostało bezrobocie.
-Hope-do mojego pokoju wszedł Carter.
-Tak?-spojrzałam na niego.
-Tata cię woła, zaraz trzeba będzie przyjmować gości-oznajmił.
Wszystko było już gotowe. Rampy, jak co roku ustawione na stadionie, potem, gdy już nie są potrzebne chowamy je do naszego wielkiego garażu, który na samym początku został zbudowany. Wszystko w tych zawodach jest dopięte na ostatni guzik. Nawet pokoje, które zawodnicy będą zajmować, a tata wynajmuje je w ten sam dzień, w który wyjeżdżają. Także nas system nigdy nie zawalił. Aż do dzisiaj.
Wszyscy już byli. Pokoje zostały już zajęte, żadnego wolnego. Ludzie się pozbierali. Było około dziewiątej, gdy tata dostał telefon. Zgadnijcie kto został wysłany by rozwiązać ten problem? Ja.
-Kochanie, jest problem z pokojem dla Cliffordem, on i jego ekipa nie mają gdzie nocować, więc będą u nas przez ten miesiąc. Carter już przyszykował im pokoje. Teraz ty musisz po nich jechać. Będą na stacji-rzucił mi kluczyki.-Powodzenia.
-Ale to jest jakieś pół godziny drogi stąd-jęknęłam i poszłam do drugiego garażu, gdzie mamy auta.
Rzucił mi kluczyki od zwykłego vana. Musi mieć strasznie małą ekipę, ale przecież jeszcze sprzęt. Gdzie ja to wszystko zmieszczę? Ale bagażnik nie jest aż tak mały. Oby się zmieścili.
Po drodze włączyłam sobie moja ulubioną płytę Miley Cyrus i pogłośniłam ile mogłam. Ludzie rzucali mi spojrzenia typu „Czemu słuchasz tej idiotki?” albo „Zakłócasz nam ciszę”. Przepraszam, ale mam to gdzieś. Możecie sobie wsadzić.
Szkoda, że tata nie powiedział, którzy to będą oni, na stacji jest jakaś setka ludzi. Jak ja ich odróżnię? Szybki telefon do taty, a jego do Clifforda i czwórka chłopaków znalazła mnie na parkingu. Każdy był kompletnie inny.
-Jestem Michael-jeden z nich podał mi dłoń.
Jego włosy wystawały w każdą możliwą stronę, nie były błąd, to raczej jest biel. Ale pasują do jego zielonych, pięknych oczu. Był dość blady, a delikatny rumieniec dodawał mu uroku. Ubrany w czarne obcisłe spodnie, które pokazywały jego idealne, chude nogi. Zwykłą białą koszulkę zakrył zielono-czarną koszulą w kratę. Jest bardzo przystojny.
-Jestem Ashton-kolejny chłopak mi się przedstawił.-A to Luke.
Ten, który to mówił wydaje się najstarszy. Miał tak jak ten drugi blond włosy. Brązowe oczy skupił na dłoni, którą uścisnęłam. Za to ten drugi miał ładne niebieskie oczy, które akurat skupił na mnie, bezczelnie mnie oglądał.
-Miło, że ktoś mnie przedstawił. Nazywam się Calum-ostatni uścisnął moją dłoń.
Ten był inny. Kompletne przeciwieństwo Michaela. Ciemna karnacja, brązowe oczy i włosy. Wszyscy są przystojni.
-Miło mi was poznać. Jestem Hope Hudgens, córka organizatora.
-Miło nam-ten pierwszy spojrzał.-Jesteś dziewczyną?-spytał jak idiota.
-Nie kurde noszę stanik dla żartów-warknęłam i wywróciłam oczami.
Wszyscy zaczęli się śmiać i chłopakowi zrobiło się głupio.
-To co? Jedziemy czy zadasz jeszcze sto innych głupich pytań?-zadrwiłam.
Wpakowali cały ten sprzęt, podstawowy i zapasowy do vana, po jakimś czasie byli gotowi. Musiałam im wytłumaczyć, że będą musieli zamieszkać z nami. Zrozumieli. No i świetnie. Podczas drogi nie mogłam słuchać Miley, bo oni nie słuchają takiej muzyki, także jechaliśmy w ciszy, aż w końcu przypomniałam sobie o mojej innej płycie Led Zeppelin. Puściłam tą płytę i byli zachwyceni. Michael powiedział, że to jeden z jego ulubionych zespołów. Siedział obok mnie i coś do mnie mówił. Gdyby nie to, że byłam skupiona na jeździe pewnie bym go słuchała. Ja nie potrafię się na niczym innym skupić, gdy prowadzę. Chyba, że na muzyce.